Helsinki, wiza i gorąca czekolada

[MIKROWSTĘP: Od 3 miesięcy jestem w Rosji i moja wiza wkrótce straci ważność. Rosyjska organizacja goszcząca wolontariuszy w Niżnym postanawia wysłać nas, obcokrajowców z wygasającą wizą do Helsinek, bo niby taniej i najbliżej.]

Początek maja 2009. Helsinki, Finlandia.

Popołudniowe słońce ostro oświetlało wielkie okna biurowców i kamienice z czerwonej cegły. Światło odbijało się od szklanych powierzchni budynków i przyjemnie grzało nam twarze. Wystawione na deptak stalowe stoliki kawiarni Fazer w centrum Helsinek, pomimo chłodnej pogody były prawie wszystkie zajęte. Mia uniosła kształtną białą filiżankę i zaciągnęła się wydobywającą się z niej parą.

– Och! To jest najprawdziwsza gorąca czekolada. Marzyłam i niej! – westchnęła – Nie to, co w Rosji, gęsta tak, że można w niej łyżeczkę postawić – skrzywiła się.

– Ale ta w Rosji jest niezła, w Polsce tez taką czasami serwują. Gęstą, czarną, kleistą. To, co ty masz to po prostu kakao… – drażniłam się z nią.

– Nie moje droga, TO jest prawdziwa gorąca czekolada. Spójrz na konsystencję, kolor, tę drobną piankę… Przynajmniej taką pijemy we Francji. – obruszyła się moja przyjaciółka.

Cóż, nie wchodziłam w dalszą debatę. Sama wpadałam w błogostan popijając najwspanialszą czarną cafe americano, gryząc croissanta i zaciągając się papierosem.

– I te kocyki! Spójrz na te kocyki! – Mia rozkładała na kolanach polarowy niebieski kocyk z wyhaftowanym logo Fazera, w które zaopatrzone było każde krzesło na zewnątrz kawiarni. – W Rosji nigdy byśmy czegoś takiego nie znalazły!

Rozpusta w Fazerze

Pomyślałam, że obie zachowujemy się, jak wypuszczone z dziczy. Mia w swoim Paryżu nigdy w życiu nie zachwycałaby się kocem w kawiarni, a mi kawa nigdy nie smakowałaby, aż tak bardzo. Z drugiej strony obie lubiłyśmy proste przyjemności. Nawet, jeżeli koszt 5 EUR za kawę i rogala starczyłby nam na jedzenie na 3-4 dni zakupione w rosyjskim supermarkecie. Z drugiej jednak strony za ciastko i kawę w dobrej ruskiej knajpie musiałybyśmy zapłacić z dwa razy tyle…

– W takich momentach najbardziej tęsknię za domem, za spokojem, chwilami relaksu, uśmiechniętymi ludźmi na ulicach… – Mia wysiorbała ostatni łyk gorącej czekolady i mrużyła oczy wystawiając twarz ku słońcu – W sumie cieszę się, że nie dostaliśmy tej wizy. Jeszcze 6 tygodni w Rosji i do domu. Będę tęsknić za naszym mieszkaniem, pracą, spotkaniami… Ale te 6 tygodni będzie wystarczające na nacieszenie się Rosją i zamknięcie tego rozdziału mojego życia.

Nie zgadzałam się z nią. Dla mnie te 6 tygodni i przymusowy miesięczny powrót do Polski były wyrokiem. Rosja dopiero zaczynała mnie wciągać, nie chciałam stąd wyjeżdżać. Niestety w Helsinkach dostaliśmy bardzo, bardzo dziwną wizę… Ale od początku. Z Niżnego Nowogrodu wyruszamy w trójkę – ja, Mia i nasz przyjaciel Florian. Cel – zdobycie wiz i przedłużenie naszego pobytu na wolontariacie rosyjskim o kolejne 3 miesiące. Trasa z Niżnego do Petersburga, to 12 godzin pociągiem. Z Leningradu mamy wziąć busa do Helsinek, a tam jeszcze tego samego dnia zaaplikować o wizę, która będzie gotowa po paru dniach. Wszystkie potrzebne papiery, wszystkie pieczątki i formularze przygotowane i spakowane w miliardzie teczek i koszulek leżą w naszych plecakach. Wszystko ma być najzwyklejszą formalnością.

W Petersburgu lądujemy rankiem. Jestem tu pierwszy i nie ostatni raz. Mamy kilka godzin do naszego busa. Przebiegamy Newski Prospekt z tłumem wystylizowanej na modłę zachodnich magazynów modowych młodzieży, oglądamy Pałac zimowy Katarzyny II i ucinamy sobie odpoczynek na maksymalnie zaludnionym trawniku przed Soborem Kazańskim.

Mieszkańcy Petersburga wypoczywający przed Soborem Kazańskim

Pałac Zimowy Katarzyny II

Kawa w McDonald’sie i trucht na parking, skąd ma odjeżdżać nasz bus. W Macu zaczepiają nas dwie młodziutkie dziewczyny, ubrane w śliczne bluzeczki, kołnierzyczki, przepaski i sweterki, niczym uczennice jakiegoś liceum dla bogaczy z Upper East Side. Płynną angielszczyzną pytają skąd jesteśmy i, co robimy w Piterze. Są mile, otwarte i na swój sposób pozytywnie zuchwałe. Jak widać nie tylko w naszym Niżnym McDonald’s jest centrum niezobowiązującego lansu wśród młodych ludzi.

Gdy wyjeżdżamy z Petersburga, zaczyna zmierzchać. Jesteśmy totalnie zmęczeni, ale zimno nie pozwala nam zasnąć. Kierowca pędzi, jak oszalały z otwartym szeroko oknem, które ma pewnie u niego powodować również skutek nie spania. Na granicy fińsko – rosyjskiej każą nam wszystkim wyjść. Rosyjscy celnicy przeszukują samochód, a kierowca zabiera paszporty wszystkich pasażerów i znika. Nie ma sensu się buntować, pytać po co, próbować iść z nim – to wiem już z doświadczenia. Poddać się sytuacji i czekać, dotychczas ten system sprawdzał się najbardziej i nie prowokował kłopotów. Wraca po dłuższej chwili, oddaje nam paszporty i każe wypełniać jakieś kwity. Celnicy nadal przetrzepują naszego busa. My trzęsiemy się z zimna. A czas sobie leci.

Następnie zostajemy zagonieni pod jakieś okienko, gdzie Bardzo Ważna Pani sprawdza nasze paszporty. Tak się składa, że w kolejce są sami Rosjanie, którzy z pełną pokory wobec władzy postawą poddają się kontroli. Nasza trójka, jako obcokrajowcy na dodatek z 3 różnych krajów budzi zdziwienie i zdenerwowanie Bardzo Ważnej Pani. Widzę nerwowość jej ruchów i słyszę agresję w głosie. Być może jesteśmy jej pierwszymi obcokrajowcami. Ja idę pierwsza – Polka, wiza OK, paszport sfatygowany, jak cholera, ale kobieta się uspokaja i nie doczepia do mnie. Potem Florian – Niemiec, paszport nowiutki, wiza OK, po bacznym i przedłużającym się spojrzeniu również zostaje puszczony poza granice Federacji. Niestety Mia ma również podniszczony paszport, z którego dodatkowo wieje chłodną grozą – są w nim wizy i pieczątki z pobytów w Argentynie, Tunezji i innych „dziwnych” miejscach. Mina Bardzo Ważnej Pani tężeje. Powoli, kartka po kartce przegląda i czyta paszport. Następnie urzędowym tonem zaczyna wypytywać Mię skąd jest, co robi w Rosji, czy będzie tu jeszcze wracać, dlaczego tyle podróżuje, o cele niektórych podróży… „Ona nigdy nie widziała takiego paszportu.” – szepcze mi na ucho Florian. Tymczasem kierowca zagonił naszych współpasażerów do busa i szykują się do wyjazdu. Atmosfera zaczyna robić się nerwowa. Wolontariat w Rosji, wiza w Finlandii, wakacje w Tunezji, praca w Argentynie i dalej w tym stylu – odpowiedzi Mii tylko pogłębiają podejrzenia urzędniczki. Kierowca krzyczy, że odjeżdża, my truchlejemy z zimna, kolejka do okienka puchnie, chociaż nikt oczywiście się nie buntuje. Bardzo Ważna Pani powoli unosi pieczęć i wbija mojej przyjaciółce w paszport. Stara wiza zamknięta, wrota do Rosji zatrzaśnięte.

– Czaisz to? Nie chcieli cię z Rosji wypuścić. Hahhaha! Spodziewałabyś się czegoś takiego? – gdy napięcie opada, cała sytuacja zaczyna mnie śmieszyć. Mia nadal jest zdenerwowana i zła. Na szczęście wkrótce wchodzimy do budynku z fińską odprawą celną. DO BUDYNKU = jest ciepło. Ciepło, czysto i spokojnie. Jeden urzędnik, oczywiście wysoki i przystojny Fin, błyskawicznie przegląda nasze europejskie paszporty, życzy udanego pobytu i puszcza do nas oko. Mii wracają rumieńce:

– Słodki Jezu, jesteśmy znów w Europie – uśmiecha się z ulgą i zaciętą satysfakcją w głosie.

Na dworcu w centrum Helsinek lądujemy bladym świtem. Za wcześnie na hostel, za wcześnie na wizytę w rosyjskiej ambasadzie. Budynek dworca, o który opierają się 4 kamienne olbrzymy żywcem wyjęte z „Władcy pierścieni” jest opustoszały. Siadamy z Mią na ławce, Florian zbiera darmowe materiały turystyczne z podręcznych automatów. Nagle nie stąd ni zowąd pojawia się około 45 – letni facet, ubrany na sportowo i dosiada się do nas. Zaczyna po rosyjsku odzywać się do Mii. Gdy słyszy angielski w odpowiedzi, kontynuuje konwersację po angielsku. Jest miły, pachnący i obleśnie opiekuńczy. Coś tu nie gra. Kto nad ranem wypachniony zaczepia laski i proponuje im nocleg i oprowadzenie po mieście? Mia tłumaczy spokojnie, że nie jesteśmy Rosjankami. Koleś uparcie odmawia przyjęcia tego do wiadomości, opowiada o tym, jak piękne są Rosjanki, jaki ma samochód, że może nam pomóc, dać mieszkanie do dyspozycji, zabrać na śniadanie. Rozglądam się po sali i widzę w kącie dwie Rosjanki w spódniczkach i kozakach, które jechały z nami w jednym busie. Koleś w podobnym typie zaczepia je i zagaduje. W okolicach wyjścia kręci się kolejny. O tej porze przyjeżdżają busy z Rosji. Kim byli samotni zadbani faceci oferujący swoją „pomoc” młodym Rosjankom? Nie wiem. Fakt jest taki, że na pewno nie włóczyli się tam przypadkowo. Nasz odpieprzył się w końcu i stanął w pobliżu drzwi wypatrując kolejnych busów.

Dworzec w Helsinkach podtrzymywany przez przodków Aragorna

Kiedy nastaje poranek, wykończeni do granic ruszamy z torbami do ambasady. Grunt to złożyć jak  najszybciej dokumenty. Wyłuskani z tłumu petentów przez młodą urzędniczkę sprawnie składamy papiery. Pani nie jest zdziwiona naszą obecnością. Wcześniej bywało tu już kilkunastu wolontariuszy z Niżnego. Teraz pozostaje przeczekać kilka dni i wrócić po wizę.

Elf podszywający się pod człowieka spożywa kanapkę na targu w Helsinkach

Po tych paru dniach zwiedzania Helsinek brakuje mi już Niżnego, mieszkania i kontaktu z dzieciakami z pracy. I wtedy odbieramy wizy. Uśmiechnięta znajoma urzędniczka wręcza nam paszporty. Flegmatyczny Florian nie rusza się z miejsca tylko studiuje dogłębnie wizę. Poganiamy go z Mią, wiza wygląda tak samo, jak nasze poprzednie. Ale coś nie gra. Wystawiono ją owszem na 3 miesiące, ale z małą adnotacją, że legalnie możemy przebywać tylko 6 tygodni na terytorium Federacji Rosyjskiej w ramach tych 3 miesięcy. Innymi słowy MUSIMY na 6 tygodni wyjechać z Rosji i przerwać nasze kontrakty. Urzędniczka czyta dokument z nami, znika i konsultuje go z kimś, wraca i uspokaja nas, że po powrocie do Niżnego Nowogrodu mamy zgłosić się do urzędu X i Y, oni wbiją nam odpowiednie pieczątki i przerwy nie będzie. Oczywiście nic takiego nigdy nie zadziała. To był jej grzeczny sposób przekazania nam, że ich decyzja jest ostateczna. Dlaczego rosyjska ambasada w Helsinkach nie dała nam 3 miesięcznych wiz? Do dziś się nad tym zastanawiam. Wtedy po prostu poddałam się sytuacji i nastawiłam na przeczekanie, bo dotychczas ten system sprawdzał się najbardziej i nie prowokował kłopotów………

Usiedliśmy pod kutym płotem ambasady i zaczęliśmy zastanawiać się, jakie mamy opcje. 6 tygodniowe przymusowe zesłanie do domu rozrywało strukturę naszych kilkumiesięcznych kontraktów. Flegmatyczny Florian skierował się do portu oglądać statki, a ja i Mia poszłyśmy szukać miejsca, gdzie stres można utopić w gorącej czekoladzie i dobrej kawie…

Leave a comment